Na hasło Salwador, pierwsza myśl jaka mi przychodzi do głowy, to „wojna futbolowa”. Wojna futbolowa to jeden z reportaży Ryszarda Kapuścińskiego, opisujący konflikt zbrojny pomiędzy Salwadorem a sąsiednim Hondurasem. Przyczyna wybuchu konfliktu miał być mecz piłki nożnej, wygrany 1969 roku przez Salwador. W rzeczywistości chodziło min. o migracje salwadorskich rolników, którzy przesiedlali się z przygranicznych terenów Salwadoru, na teren Hondurasu. Na co oczywiście Honduras się nie zgadzał, czego efektem był konflikt zbrojny. Krótki bo krótki, zaledwie 5 dni, ale zawsze;)
Zresztą działa futbol jest widoczny na każdym kroku, jak nie Barca to Real, wszędzie widoczne są loga, koszulki itp.
Jest to najmniejszy z krajów Ameryki Centralnej, powierzchnia zbliżony do województwa Podlaskiego, ale mieszkańców jest prawie 7 milionów. Pisałem wcześniej o folklorze w Nikaragui, tutaj jest jeszcze lepiej. Zwłaszcza jeżeli chodzi o transport publiczny. Naprawdę nie ma co narzekać na zatłoczone warszawskie autobusy. Najlepiej zobaczyć to na zdjęciach.
Z racji tego ze Salwador, nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych krajów w regionie. Potraktowałem go jako kraj tranzytowy, na trasie mojej podróży. Zatrzymałem się tylko na jeden dzień w stolicy, San Salvador. Jakbym miał opisać to miasto jednym słowem, to powiedziałbym krótko pierdolnik. Z jednej strony cześć miasta która jest strasznie zaniedbana (centrum). Ludzie handlują wszystkim czym się da, ulice bardziej przypominają bazar niż miasto. Kupa śmieci, brud, zniszczone budynki. Raj dla fotografów, zawsze coś się dzieje.
A z drugiej strony cześć handlowa, która nie różni się niczym od amerykańskich metropolii. Wszędzie dookoła znane sieciówki, od McDonalda, przez Burger Kinga, do KFC, czyli nic godnego uwagi. Podobno nie jest tu zbyt bezpiecznie i po zmroku lepiej samemu nie wychodzić na ulice. Ja osobiście idąc po zmroku, mało co nie wszedłem na bezdomnego który akurat urządził sobie drzemkę na chodniku. Poza tym, spokój, ludzie są raczej przyjacielsko nastawieni do gringos.